piątek, 28 listopada 2014

Zdjęcie z Wieżą Eiffla i... kryminał

Niedawno mignął mi gdzieś w sieci artykuł o konsekwencjach fotografowania się ze znanymi budynkami. Przypomniała mi o nim znajoma z Twittera i dzięki niej postanowiłem napisać o tym nieco więcej.
Otóż konsekwencją na przykład fotografowania się z Wieżą Eiffla może być... wyrok sądowy. Wiąże się to z faktem, że każda budowla jest w myśl prawa utworem artystycznym, a nie wolno cudzym dziełem rozporządzać bez zgody właściciela w niewłaściwy sposób (czyli choćby udostępniać jego zdjęć w social mediach). Szczęśliwe prawo autorskie traci na sile w 70 lat po śmierci autora i wtedy można swobodniej jego dzieło traktować.
Tak jest też z Wieżą Eiffla... w dzień. To nieco absurdalne, ale już w nocy najsłynniejszej atrakcji Paryża nie powinno się fotografować i publikować jej zdjęć. Dlaczego? Otóż Wieża jest po zmroku iluminowana. I w myśl prawa autorskiego, instalacja świetlna także jest utworem, choć umieszczonym na innym obiekcie. A w związku z tym, nie można jej zdjęć upowszechniać.

Podobnie rzecz ma się i z kilkoma innymi znanymi budynkami: słynnego Atomium w Brukseli, siedziby Parlamentu Europejskiego, muzeum Guggenheima w Nowym Jorku także nie wolno fotografować. Ciekawie sytuacja wygląda w przypadku "żaglowej" opery w Sydney: można ją fotografować tylko jako część panoramy miasta, a jej wielkość na zdjęciu powinna się mieścić w odpowiednich procentowych widełkach w stosunku do reszty zdjęcia. W Polsce pewnym problemem jest Pałac Kultury i Nauki, ponieważ istnieje taka zastrzeżona marka, a polskie prawo autorskie jednak nie do końca rozstrzyga kwestię, tego czy wolno, czy nie wolno wykorzystywać fotografii PKiN-u.


Bardzo ubolewam nad tym faktem, bo na Instagramie i na blogu chciałem umieścić krótki film i pokazać, jak nocna iluminacja Wieży Eiffla potrafi dobrze wyglądać. No, ale lepsze to niż, potocznie mówiąc, kryminał. Na pocieszenie: Wieża Eiffla w dzień.


sobota, 22 listopada 2014

Beaujolais nouveau, czyli dlaczego wszyscy pijemy marne wino

Każdego roku w każdy trzeci czwartek listopada we Francji ma miejsce osobliwe święto: Beaujolais nouveau. Celebrując to wydarzenie Francuzi, jak ich kraj długi i szeroki, piją młode wino z regionu Beaujolais w okolicach Lyonu.
Wino to przyrządzane jest w określony sposób, z określonego szczepu winorośli i przechowywane w odpowiednich warunkach, a trunku skosztować można już w 6 tygodni po zbiorach. W każdym sklepie i w każdej restauracji spotkać można potem specjalne oferty, zachęcające do spróbowania tego wina, która, prawdę mówiąc, jest okropne.
Idea sprzedaży tego wina narodziła ponad pięćdziesiąt lat temu i wtedy rzeczywiście miała wymiar lokalnego święta. A teraz? Odnoszę wrażenie, że ktoś miał genialny pomysł marketingowy, jak rozwiązać problem nadprodukcji wina, które prawdopodobnie by się nie sprzedało albo nie miałoby się gdzie go przechowywać. A tak beaujolais pijane jest w całej Francji oraz poza granicami kraju (głównym importerem młodego trunku jest chyba Japonia, jeden z najbardziej frankofilskich krajów). Co roku powstaje rodzaj "psychozy", każdy powinien przecież wziąć udział w świętowaniu, a producenci win zachwyceni są faktem, że udało im się "wcisnąć" produkt nie najlepszej jakości. Podjerzewam, że także w lepszych polskich sklepach z winami także nawiązuje się do tej tradycji i sprzedaje beaujolais.
Ja także skorzystałem z nadarzającej się okazji i kupiłem butelkę taniego, młodego, czerwonego beaujolais. I co mogę powiedzieć? Dawno nie piłem tak dziwnego wina. Nie jestem enologiem, ale postaram się ocenić dominujący w bukiecie wina niuans, a jest nim moim zdaniem nuta... płynu do naczyń.
Cała sprawa z beaujolais nouveau przypomina mi kwestię kompotu z suszu na wigilii: nikt go nie lubi, ale co roku z premedytacją podaje się go, bo taka jest tradycja.
Taka jest tradycja, więc wszyscy pijemy w tym tygodniu marne wino.
EDIT: wyczuwam w winie dodatkowo nutę kapuśniaku.


Źródło: http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/b/b1/Pouring_wine_into_a_decanter.jpg


niedziela, 16 listopada 2014

"C'est ici l'empire de la mort", czyli katakumby w Paryżu

W Paryżu standardowo odwiedza się katedrę Notre Dame i okolice Cité, Luwr, Wieżę Eiffle'a, Łuk Triumfalny. Oklepane zabytki z kolejkami do wejścia. Jednym z mniej znanych, choć także "zakolejkowanym" miejscem, są paryskie katakumby.
W 1785 roku ze względów sanitarnych zamknięto w Paryżu jeden z większych cmentarzy w dzielnicy Les Halles. Szczątki zmarłych postanowiono przenieść do pozostałości po dawnych kamieniołomach, sięgających aż czasów rzymskich. Z czasem ilość kości powiększała się, gdy zamykano kolejne cmentarze i przenoszono je pod ziemię. Dziś, w 14 dzielnicy Paryża, około 20 metrów pod ziemią znajduje się wejście do grobowca około 6 milionów ludzi. Korytarze katakumb wiją się pod Paryżem i część z nich została przystosowana do zwiedzania. Tuż przed samym wejściem w skale wykuto napis: "Arrête! C'est ici l'empire de la mort", który mówi: "Zatrzymaj się, to jest królestwo śmierci".
Jest to jedno z najdziwniejszych miejsc w stolicy Francji, w jakich do tej pory byłem. Strome kręte schody prowadzą pod ziemię do surowych betonowych pomieszczeń, które są tylko przedsionkiem, jak się okazuje, dla wąskich korytarzy i ścieżek wyłożonych kamieniami. Lecz im dalej w las, tym więcej drzew. W pewnym momencie bowiem komnaty stają się szersze, a ściany wyłożone są... ludzkimi kośćmi. W przemyślany sposób bowiem głównie czaszki i kości udowe ułożono tak, by stanowiły "ściany", za które wrzucono resztę poczerniałych ze starości lub pozieleniałych od wilgoci szczątek. Wiele znanych osobistości znalazło tu swoje miejsce spoczynku: Rabelais, Perrault, Danton, Robespierre, Marat.
Wszystko to wywołuje pewne klaustrofobiczne lęki nawet u osób, które problemów z ciasnymi przestrzeniami nie mają. Zwłaszcza jeśli gdzieś z wilgotnego sufitu z malutkich stalaktytów spadnie za kołnierz (ja, szczęśliwie, miałem kurtkę z kapturem) kropla zimnej wody, a poruszać się trzeba w półmroku. Być może dlatego właśnie katakumby pojawiają się często w literaturze (najbardziej znane chyba dzięki Nędznikom Hugo) oraz w filmach, są ciekawym, fascynującym i trochę odrażającym miejscem. Ale przecież ludzie to turpiści, lubią makabrę w wersji kontrolowanej.







wtorek, 11 listopada 2014

Plac Zbawiciela vs. Place Vendôme (czyli o tęczy i seks-gadżetach)


Na paryskim placu Vendôme, tuż nieopodal legendarnego pomnika ustawionego przez Napoleona, tuż pod oknami dawnych apartamentów Chopina, Paul McCarthy, amerykański artysta, "wystawił" swoje najnowsze, zdewastowane już, przedsięwzięcie. Mówiło się we Francji o tym incydencie jako o jednym z największych zamachów na wolność sztuki w ostatnich latach.
Instalacja nosiła nazwę The Tree, jednym przypomina wielką, ponad dwudziestometrową, zieloną świąteczną choinkę. Drugim przywodziła na myśl co innego. Inspiracją dla dzieła był żart o seks zabawce, jak przyznał sam artysta, który założył sobie jako cel dwuznaczność, sprawiając, że choinka ta przypomina również powiększony do niebotycznych rozmiarów... gadżet erotyczny: butt plug czyli – po polsku – zatyczkę analną.

Dzieło przyciągało tłumy zainteresowanych, wywołując dyskusję w social mediach, tradycyjnych mediach francuskich, następnie międzynarodowych. Większość komentarzy wyrażała się o instalacji w tonie pobłażliwym, żartobliwym lub… zdecydowanie negatywnym.  Nie trzeba było długo czekać na zdecydowane reakcje malkontentów.  Radykalne, francuskie ugrupowanie „Printemps français” (Francuska wiosna), podniosło krzyk, komentując sprawę: „Paryż upokorzony!”. Na Twitterze pod hashtagiem #PlugGate znaleźć można było inne kontrowersyjne wypowiedzi, a z kolei hasło #Vendome długo było trendem na francuskim Twitterze. Instalacja zwana we Francji „sapin-sextoy”, „odsłonięta” w czwartek 16 października, szybko została zniszczona. Już dwa dni później nieznani sprawcy wspięli się na ogrodzenie otaczające „drzewko”, przecięli stabilizujące je sznury i uszkodzili system pompujący, co sprawiło, że "dzieło" się rozpadło. Oprócz tego autor przedsięwzięcia, McCarthy, jednego z wieczorów kiedy instalacja jeszcze stała na place Vendôme, został zaatakowany przez urażonego widza, który wykrzykiwał: „Nie jesteś Francuzem, nie masz tu nic do roboty!”.

Trudno nie skojarzyć całej sprawy z nieco podobną historią, legendarnej już, tęczy przy placu Zbawiciela w Warszawie. I choć dewastacja rodzimego pomnika sztuki współczesnej nie odbiła się szeroko w mediach międzynarodowych, to, w jednym przynajmniej aspekcie, tęcza "wygrywa" bowiem – warszawską instalację z uporem się odbudowuje, natomiast praca amerykańskiego artysty zostanie, ze względów bezpieczeństwa, usunięta i nie będzie odrestaurowywana. Choć McCarthy nie zaprzestał drażnić Paryżan: z okazji Targów Czekolady wyprodukował "mikołaja z czekolady", rzeczywiście z silikonu, trzymającego właśnie miniwersję jego "choinki". Paryżanie nie byli jednak i bierni i... pozrywali plakaty reklamujące w metrze owe kolejne już dzieło (wycenione, tak tylko wtrącę, na 600 000 euro).

Źródło: http://www.20minutes.fr/societe/1463419-20141018-paris-oeuvre-paul-mccarthy-degonflee-inconnus-nuit

Źródło: http://tempsreel.nouvelobs.com/culture/20141024.OBS3152/fiac-qui-sont-les-acheteurs-d-art-contemporain.html

wtorek, 4 listopada 2014

Skąd się (nie) wzięła nazwa "bistro"

Niedawno na zajęciach z Sociolinguistique madame la prof odniosła się do jednej z ciekawych francuskich "legend miejskich". Mam na myśli słowo bistro i rzekome jego pochodzenie.

Termin ten oznacza mały lokal, typowy dla Paryża, połączenie restauracji i kawiarni, pełne ściśniętych stolików i krzeseł, które ustawia się także na chodniku (teraz, w listopadzie, Paryżanie także zasiadają na dworze, bowiem wszystkie knajpki wyposażone są w specjalne lampy, ogrzewające swych gości), a część restauracji otwiera nawet specyficzne "przesuwane" ściany z szybami, wypuszczając na ulicę zachęcające zapachy przyrządzanych potraw, niwelując granicę miedzy tym, co wewnątrz i tym, co na zewnątrz.

Wracając do tematu: potocznie wywodzi się etymologię słowa bistro od... rosyjskiego zawołania Kozaków, którzy w 1814 roku towarzyszyli carowi Aleksandrowi I w jego triumfalnym pochodzie do Paryża po pokonaniu Napoleona. Dotarłszy do miasta, rozsiadając się po paryskich lokalach, wołali tylko do kelnerów i szynkarzy, żeby szybciej i szybciej podawano im kolejne trunki. Z rosyjskiego zatem: bystro!

Piękna to legenda, oparta na tzw. etymologii ludowej, czyli bardzo frywolnym czasem tłumaczeniu nazw (w Polsce też mamy okazałe przykłady: np. miasto Toruń zwie się tak podobno od okrzyku Wisły w stronę pobliskiej wieży: "To ruń!". Na powstałych ruinach założono to polskie miasto i upamiętniono przemowę rzeki). Powracając jednak do bistro: słowo to zdecydowanie nie pochodzi od zawołań Kozaków. Wywodzi się je od bistraud (w wymowie właśnie [bistro]), które oznaczało dawniej służącego, zwłaszcza usługującego przy stole.

I choć kolejny raz miejska legenda okazała się być w istocie samą legendą, wyobrażam sobie czasem, jak do mijanych kafejek wpada nagle Kozak, wrzeszcząc: быстро!


Bistro Petit Zinc w pobliżu mojej uczelni. Trochę nie na moją kieszeń, ale wpadnę tu choć raz przed wyjazdem. Cały lokal utrzymany jest w pięknej, secesyjnej stylistyce.

sobota, 1 listopada 2014

Bilety na grobach

Post nieco zainspirowany aktualnym świętem: Toussaint (Wszystkich Świętych). Skupię się głównie na dziwnym francuskim obyczaju, który udało mi się w końcu wyjaśnić, mianowicie: dlaczego Francuzi zostawiają bilety na grobach?

Ale zanim odpowiedź na pytanie, napomknę trochę o cmentarzach. Wydaje się, że "najistotniejsze" dla nie-paryżanina cmentarze to Cimetière du Montparnasse i Cimetière du Père-Lachaise. Dlaczego? Otóż pochowanych jest na nich wielu znanych ludzi, a ich pomniki, jeśli można to tak określić, stały się kultowe. Tak jest choćby z nagrobkami Jeana Paula Sartre'a i Simone de Beauvoir, Julio Cortázara, Marcela Prousta czy Oscara Wilde'a. Zabawa w poszukiwania miejsc pochówku z mapą i triumfalne odnalezienie to naprawdę dobry sposób na spędzenie popołudnia. Warto też zawsze potem przesłuchać czy przeczytać dzieła "odwiedzonych" twórców.

Wielbiciele artystów i pisarzy znaleźli we Francji dziwne sposoby uczczenia ich pamięci. Najsłynniejszym przykładem jest zostawianie na grobach biletów na metro i środki paryskiej komunikacji, ale także jedzenia lub drobnych (przypomina to nieco żydowską tradycję pozostawiania kamieni przy macewach). Cała historia ma dwa potencjalne wytłumaczenia. Pierwsze z nich dotyczy biografii Sartre'a, który za młodu, sympatyzując z lewicą, wykradł wraz ze współtowarzyszami  z biur paryskiego metra duże ilości biletów i rozdał je robotnikom. Teraz wdzięczni Paryżanie oddają mu bilety, zachowując w pamięci to buńczuczne wydarzenie.

W porządku, o ile jeszcze bilety na grobie Sartre'a da się wyjaśnić, to skąd wzięły się one u Prousta i Cortázara? Inne wyjaśnienie jest takie, że bilety są dowodem na złożenie wizyty swoim idolom, dowodem na swego rodzaju "pielgrzymkę" jaką lokalni i turyści odbywają do grobów ważnych dla nich twórców. Obecność biletów u różnych osób ma wtedy sens i aplikuje się do wielu przypadków.

Istnieją także i wariację na temat "ofiar" składanym zmarłym. Przy grobie Jima Morrisona, który oddzielony jest barierkami, pełno na przykład kwiatów i wlepek z jego wizerunkami, a także... wyżutych gum przyklejonych do pobliskiego drzewa oraz zatopionych w nich petów z papierosów. Oto dowód sympatii fanów The Doors.
U Cortázara, Sartre'a i Prousta naleźć można, jak już mówiłem, bilety. Ale także jedzenie, zwłaszcza słodycze. U Prousta: oczywiście magdalenki. Na nagrobku Cortázara znalazłem dziś także drobne, w tym polskie grosze, a także dwa kieliszki do wina z resztkami trunku.
Każdy z grobów, jeśli nie jest odpowiednio chroniony, pełen jest zapisków od fanów oraz śladów po... pocałunkach. Wierni fani, zwłaszcza płci żeńskiej, zostawiają w ten sposób ślad swojej sympatii. Dlatego właśnie najbardziej słynący z obcałowywania nagrobek w Paryżu, należący do Oscara Wilde'a, został obudowany ścianą z pleksiglasu.Nie powstrzymuje to jednak fanów. Wystarczy przecież wspiąć się nieco wyżej.

Na cmentarzach spotkałem dziś mnóstwo ludzi. Przy grobie Chopina zrobiło się bardzo swojsko, wielu Polaków bowiem zagląda tego dnia i zapala nad jego grobem świeczkę oraz składa kwiaty (choć podobno w zeszłym roku miała tam miejsce pikieta na temat "zamachu smoleńskiego", więc czasem święto zmarłych to tylko pretekst).

Najbardziej rozbawiła i ujęła mnie starsza pani, która lamentowała o kompozytorze: "Taki młody! Ale zawsze był chorowity, od dziecka".

I jeszcze Jardin de Souvenir: "Ogród Pamięci". W Paryżu mało jest już miejsc, żeby chować zmarłych. Przez to jeden z trawników na Père-Lachaise stał się miejscem, gdzie wysypuje się prochy zmarłych. A w taki dzień jak dziś, zostaje on usiany morzem kwiatów, od tych, którzy pamiętają.


Père-Lachaise


Uliczka z nekropolii Père-Lachaise

Père-Lachaise

Pomnik Oscara Wilde'a z obudową ochronną

Pocałunki na pomniku Wilde'a

"Ofiary" wielbicieli Cortázara na cmentarzu Montparnasse

Kieliszki z resztkami wina

Grób Chopina

Grób Prousta: bilety, kasztany i magdalenka

Grób Jima Morrisona
Gumy dla Morrisona. Od fanów