wtorek, 7 października 2014

Argot, verlan, ch'ti

Jednym z problemów, na jakie natyka się każdy student filologii romańskiej, który wybiera się do Francji, i to bez znaczenia, czy jedynie jako turysta, czy może jako student Erasmusa, i to w każdej części Francji, jest, co nie zaskakujące, problem z językiem francuskim.
Nauczany bowiem po uniwersyteckich salach język różni się piekielnie od tego, który rzeczywiście używany jest na co dzień na ulicach. To, czego się nas uczy, określa się pięknie jako "szkolną francuszczyznę", pełna jest ona poprawnych, klasycznych, czystych form, właściwej wymowy i zasad gramatycznych. Na miejscu, okazuje się jednak, że nasi interlokutorzy, zwłaszcza Ci młodsi, zwyczajnie mówią byle jak, a bardzo często odwołują się do jakiegoś slangu (argot) młodzieżowego. Moja uwaga to oczywiście truizm. W polszczyźnie istnieje identyczne zjawisko, im większa różnica wieku, światopoglądu, wykształcenia czy obszaru zamieszkania, tym trudniej dwóm jednostkom się porozumieć.
Dziś właśnie chciałem powiedzieć o kilku rzeczach, które mnie zaciekawiły w kontekście języka. Termin argot, czyli slang, nie będzie mnie tu bardziej zajmował, bo każdy z nas, czy to student, czy pracownik korporacji (popularne określenie, "korpo", to oczywiście także slang), gracz na platformach internetowych czy kierowca korzystający z radia CB posługują się jakimś własnym kodem językowym, który ciężko zrozumieć innym użytkownikom, nie ma więc sensu bym opisywał jakieś problemy argotologii.
Ciekawe zjawisko językowe, które pojawiło się we Francuszczyźnie już w XIX wieku, to tzw. verlan. Chodzi mianowicie w nim o to, że pewne słowa dzieli się mniej więcej w połowie, a powstałe części zamienia kolejnością, i tak na przykład merci 'dziekuję' daje cimer, femme 'kobieta' daje meuf, mec 'facet' daje keum. Co ważne, zamienia się formy wymawiane, a dopiero potem pisane, dlatego czasem powstają takie różnice w zapisie, a nie jedynie przestawianie liter. Sama nazwa verlan powstała przez zamianę l'envers, co znaczy 'odwrotnie'. Niestety, zjawisku temu podczas nauki języka na uniwersytecie poświęcono na zajęciach, przynajmniej u mnie, jakieś... 5 minut, a przecież to poważna kłoda rzucona pod nogi dla nienatywnego użytkownika języka, wywołująca wiele językowych nieporozumień.
Inna sprawa, o której chciałbym wspomnieć, to dość zabawne (o tym dlaczego może być zabawne, będzie na samym końcu) zjawisko językowe - patois - czyli dialekt czy język regionalny, jakim jest ch'ti. Używa się go we francuskim regionie Nord-Pas-de-Calais, w mieście Lille, a także na przykład w Belgii. Problem ze ch'ti jest dla Francuza taki, jak dla Polaka problem z językiem kaszubskim - czasem nie sposób zrozumieć, o co chodzi rozmówcy, w innym wypadku wydaje się nam, że coś zrozumieliśmy, a w efekcie jesteśmy w błogiej nieznajomości prawdziwego znaczenia. Trudności, jakie wiążą się ze ch'ti, to odmienna od francuszczyzny ogólnej fonetyka i leksyka.
Jest także inny problem. Ch'ti mawia się na północy kraju, którą stereotypicznie uznaje się za lodowatą i dziką. Taką opinie mają oczywiście Południowcy (problem ten można porównać do wyobrażeń i podziałów na Polskę A i B). Wracając do sedna - Ci zatem, którzy mieszkają na Północy, nie dość, że nieokrzesani i dzicy, to jeszcze mówią jakimś bełkotliwym, niezrozumiałym językiem. Stereotyp króluje. W tym miejscu chciałbym wyjaśnić aluzję do tego, dlaczego ch'ti może być czymś zabawnym, otóż w 2008 roku nakręcono komedię Bienvenue chez les Ch'tis (Jeszcze dalej niż Północ), która dotyka tego problemu, i która w genialny sposób wyśmiewa wspomniane przeze mnie stereotypy, jednocześnie pokazując, czym w ogóle ch'ti jest. Film ten był we Francji kasowym hitem, sam widziałem go kiedyś na zajęciach i szczerze Wam go polecam na jakiś jesienny wieczór; dobra zabawa (jak w lekkich francuskich filmach) gwarantowana, jeśli obejrzycie, dajcie znać, co o produkcji myślicie.
Prezentuję Wam także krótki trailer (niestety napisy próbują oddać różnicę miedzy zwykłym francuskim a ch'ti, i wychodzi to bardzo prymitywnie, ale film wart uwagi!):

 

Na sam koniec wspomnę jeszcze o mojej inspiracji dla tego posta - kiedy wszedłem do Casino (trochę jak nasza Stokrotka, z tym samym kwiatkiem w logo), na półce zauważyłem produkt ze zdjęcia poniżej. Musiałem spróbować!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz