piątek, 10 października 2014

Brud, smród i Paryż

Piszący do mnie znajomi pytają: "Jak tam miasto?". Odpowiadam: "Piękne, ale śmierdzące".
Zazwyczaj szybko ripostują, że hejże, nie narzekaj, przecież jesteś w Paryżu. Zgadzam się z nimi, ale wspominam zawsze o syndromie paryskim. Jest to uczucie rozczarowania, kiedy okazuje się, że miasto tak naprawdę nie spełnia naszych oczekiwań, nie jest tak piękne, romantyczne, artystyczne, czy jakie tam byśmy chcieli, nie wygląda jak w filmach (a już na pewno nie jak kawiarnia z Amelii, która jest trochę obskurna, oczywiście kawiarnia, nie sama Amelia).
Oczywiście ilość zabytków, muzeów, cudownej architektury jest ogromna, ale wszystko to jest niestety nieco przykurzone, a czasem zwyczajnie brudne. Wiele monumentów umiejscowionych jest w pobliżu ruchliwych arterii, przez co piaskowce fasad czernieją od spalin, pełno jest przepełnionych koszy na śmieci (a te paryskie to zwykłe worki na specjalnych uchwytach, często rozerwane).
O ile jeszcze brud daje się zrzucić na "okropnych turystów" (odnoszę jednak wrażenie, że ich uświęcający stosunek do miasta nie pozwalałby na śmiecenie), to już niestety nie da się ich obarczyć winą za wszechobecny w Paryżu smród. Śmierdzi Sekwana, pośmierdują fontanny, a metro to już w ogóle symfonia złych zapachów. I jest to prawdziwy eufemizm. Nie chcę przeklinać. Nie chodzi oczywiście o zapachy z dolnych półek tanich drogerii - mam na myśli zwyczajnie smród uryny. Niektóre stacje metra czy RER-a śmierdzą tak bardzo, że się człowiek zmaga z odruchem wymiotnym. Podobnie ulice. Przedroga rue Saint-Honoré, sklepy Chloe, Zary, Vuitonna, a nawierzchnia klei się od paskudztw. Ale Królową Szczyn i Fekaliów jest chyba stacja Les Halles. Gigantyczna, wielopoziomowa, 4 linie metra, 3 linie RER-a, pełna jest zakamarków dla ustronnego lub mniej ustronnego oddawania moczu (dziś widziałem kobietę, która bez ceregieli "załatwiła się" na schodach metra Saint-Michel, taki to Paryż).
Pomyślałem - gdyby tak tylko Dante mógł zejść głęboko w paryskie odmęty - być może jego Piekło wyglądałoby nieco inaczej. I z przyjemnością czekałby, jak Paryżanie, na spłukujący ulice deszcz.
Oczywiście trochę przerysowałem, trochę generalizuję. "Moje" części miasta nie są takie straszne. Trzeba wiedzieć, gdzie nie bywać. Ciężko złośliwie nie zareagować na taki, a nie inny stan rzeczy.

2 komentarze:

  1. Z Rzymem sprawa ma się podobnie. Niestety. Wieczne Miasto, mimo swego uroku, którym za każdym razem mnie zachwyca i które ciągle przywołuje mnie do siebie, śmierdzi. Odór uryny, papierosów i najzwyczajniej brudnych ciał bardzo skutecznie zabija miłość do tego miasta. Ja nie potrafię zapomnieć, że Rzym to miasto, które szczerze pokochałam za jego nastrój i gościnność, i ta miłość jest większa od smrodu i brudu ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Moja siostra mówi podobnie o Londynie. To chyba zwyczajnie problem wielomilionowych aglomeracji.

    OdpowiedzUsuń