czwartek, 2 października 2014

Pas encore, cz. 1

Ostatecznie trafiłem do Francji.
Niedawno minął pierwszy tydzień mojego tutaj pomieszkiwania. Hasło kluczowe tego okresu pas encore, 'jeszcze nie'. Różne miało to swoje realizacje.
1. Zanim doleciałem do Francji, dwukrotnie odwołano mój lot. Oczekując na wiadomość od Air France, nie spałem z nerwów po nocach, żegnałem się i dzwoniłem jedynie w kółko do kilku osób, tłumaczyłem napotkanym znajomym: "Jeszcze nie". Jeden z moich nauczycieli akademickich, widząc mnie na korytarzu uczelni w Lublinie, zagadał: "Pana miało już tutaj nie być".
2. Kiedy już ostatecznie wyleciałem do Francji z przesiadką w Pradze, dzięki jakiejkolwiek próbie wyekspediowania mnie przez pogrążone w strajku linie lotnicze, okazało się, że mój bagaż, owszem, został nadany z Warszawy do Pragi, ale już z Pragi do Paryża niekoniecznie, tak więc do ostatnich minut nie wiedziałem, czy już lecę dalej, czy jeszcze nie, jak sytuacja się rozwiążę i gdzie w ogóle mój bagaż jest. Ostatecznie udało się komplikacje rozwiązać i w rekordowo krótkim czasie przeszedłem odprawę, biegając jak wariat po terminalu, wsiadłem do samolotu, po to, by w blasku przepięknego słońca wylądować w Paryżu.
3. Kiedy jechałem z lotniska do Bagneux, w którym miałem przenocować, byłem przerażony. Paryż z okien RER-a wydawał się zwyczajnie brzydki, wagon brudny, moi współpasażerowie nieco mnie przerażali. Trochę lepiej było, gdy pociąg zjechał pod ziemię. Miasteczko Bagneux i okolice, w których się zatrzymałem, także nie były zachwycające. Wyglądały jednak bardziej zachęcająco niż z lekka przemysłowe krajobrazy północnej strony Paryża i tamtejsze przedmieścia.
4. Miałem zatrzymać się w Foyer Maksymiliana Kolbe na jedną noc, a potem przenieść się do akademika. Ostatecznie jednak okazało się, że, jeśli zaczekam tydzień, mógłbym dostać pokój we Foyer (które, co ciekawe, jest rodzajem pensji dla... panien). Odpowiadała mi taka sytuacja. Czynsz jest o wiele mniejszy, okolica porządniejsza  od legendarnej 18 dzielnicy Paryża, Foyer posiada nawet kawałek ogródka, w którym pomieszkują dwa koty i kilka królików (!). Po rozmowie z siotrą dyrektor okazało się, że pokój dostanę, ale... jeszcze nie. Miałbym zaczekać tydzień, który mógłbym przetrzymać na dostosowanej do mieszkania werandzie. Tak właśnie się stało pierwszej i drugiej nocy trochę tam zmarzłem, ale później pogoda znacznie się poprawiła. Dziś siedzę już w swoim idealnie paryskim pokoju na poddaszu, otoczony już baaardzo swojskim artystycznym bałaganem własnym.
5. Następne pas encore to już problemy na uczelni, które dziś osiągnęły swoje apogeum, ale o tym napiszę trochę później.

Jeśli chodzi o bloga w ogóle napiszę więcej o Paryżu, o Francji, o xero, stołówkach i koszach na śmieci, bo są to rzeczy, które, wierzcie, potrafią człowieka zaskoczyć. Będę pisał też pewnie trochę o smutkach i żalach, ale także radościach i zachwytach (jak wtedy, gdy wracałem z miasta i pomyślałem, że wysiądę na Trocadéro i popatrzę na słynną Dame de Fer).



1 komentarz:

  1. Ok, nie umiem się tym posługiwać, ale się nie zrażam. W każdym razie i już trzeci raz piszę: bon courage Michał! Z tym pechem, to jest tak, że jak się wyczerpie cały na początku podróży to później jest już tylko lepiej i lepiej :)

    OdpowiedzUsuń